[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ale kapitan powstrzymał ich ruchem ręki. Nadchodzący człowiek  niski, chuderlawy  niczym nie
przypominał barczystego motocyklisty. Zbliżał się zresztą odważnie, ręką osłaniając oczy przed
rażącym blaskiem reflektorów. Niespodziewanie wyciągnął ramiona powitalnym gestem.
 Ach, to pan kapitan kochany!  wykrzyknął radośnie.  Co za spotkanie! Bardzo się cieszę,
że pana widzę!
 Znowu ten pijus Makowski  mruknął Jacyna do Pawlaka, a głośno powiedział: 
Człowieku, idz sobie do domu i nie denerwuj mnie!
Pijak przystanął obrażony.
 Ooo... Dlaczego tak niegrzecznie? Przecież ja pana bardzo lubię.
 Słyszałeś dobrą radę?  wysunął się do przodu Pawlak. 
Spieprzaj do domu, ale już!
 Ja z panem nie rozmawiam  od- szczeknął się Makowski. 
Pan kapitan jest prawdziwym dżentelmenem i dlatego powiem panu kapitanowi,, gdzie się
schował ten nygus.
 Jaki nygus?  wrzasnęli chórem kapitan i Pawlak.
 No ten, co go panowie gonili. Ep! Byłem tu i wszystko widziałem. On wlazł po trzepaku na
garaż i położył się na dachu.
Płaskie betonowe pudło garażu stało tuż obok. Milicjanci bez komendy rzucili się w tamtą
stronę. Zwiatło reflektorów wyrwało z mroku pochylone w biegu sylwetki i kałuże wrzące od ulewy.
 Złazić! Jesteś otoczony!  krzyknął Jacyna.
Na dachu garażu podniosła się ciemna postać. Motocyklista stał chwilę nieruchomo, namyślając
się.
 Złazisz, czy mamy cię stamtąd zdjąć?  ryknął groznie oficer.
Wtedy tamten skoczył. Całym ciężarem ciała runął na najbliższego wywiadowcę, zwalając go z
nóg. Przeskoczył przez leżącego i w tym momencie sam upadł, schwytany za nogawkę.
Milicjant sczepił się z nim w mlaskającym błocie; nadbiegli inni i rozdzielili walczących.
Szczęknęły kajdanki.
 No, mamy oboje  kapitan otarł zalaną deszczem twarz. 
Bigosiński, nic wam się nie stało?
 Nic, obywatelu kapitanie  odkrzyknął Bigosiński, podnosząc się z ziemi.  Na szczęście tu
miękko, bo trawnik skopany.
 No to ładować zatrzymanych i je- dziemy, bo ludzie się niepokoją. Jutro tę dwójkę
przesłucham, niech zmiękną do rana.
Istotnie we wszystkich oknach tkwiły już głowy lokatorów.
Kilka kobiet w szlafrokach wyglądało z klatek schodowych nie zważając na tętniącą ulewę.
 A panu bardzo dziękuję, panie Makowski. Oddał nam pan ogromną przysługę; chciałbym się
panu jakoś odwdzięczyć.
Makowski czknął lekko i ukłonił się wytwornie.
 Na pewno będzie okazja, panie kapitanie! Jeszcze nieraz panów odwiedzę.
 Nazwisko?
 Judziński.
 Imię?
 Edward.
 Data i miejsce urodzenia?
 19 pazdziernika 1948, Kraków.
 Gdzie prącujecie?
 W Zakładach Telewizyjnych.
Słuchając stuku maszyny do pisania kapitan spoglądał na siedzącego przed nim mężczyznę.
Lustrował jego wysoką, mocno zbudowaną postać, schludnie przystrzyżone ciemne włosy i elegancką
zamszową kurtkę, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że człowiek ten wcale nie wygląda na przestępcę,
co więcej  może budzić sympatię swą powierzchownością. Wcisnął klawisz magnetofonu.
 Jesteście podejrzani między innymi o szantażowanie Andrzeja Zamiarowicza, kradzież
motocykla, stawianie czynnego oporu funkcjonariuszom milicji i spowo-dowanie u jednego z nich
ciężkich obrażeń ciała. Sporo. Co wy na to?

To pomyłka, panie kapitanie  zaczął tłumaczyć Judziński.
 Ja ten motor właśnie odebrałem złodziejom.
 Naprawdę?

Naprawdę. Zobaczyłem, że jakieś chłopaczki przy nim majstrują, więc ich odpędziłem i
postanowiliśmy odwiezć ten motor na milicję.

To pięknie z waszej strony. Prawo jazdy oczywiście macie?
Milczenie.

Ja, panie kapitanie...  Judziński przełknął ślinę.  Ja jeszcze nie mam, ale dobrze jeżdżę i
właśnie miałem zamiar zdawać egzamin.

No, egzamin praktyczny już zdaliście. Wystawię wam zaświadczenie, zgłoście się do mnie po
wyjściu z więzienia.

Z więzienia? Za co więzienie? Za to, że chciałem cudzą własność uratować?

Przed kim uratować?  uśmiechnął się Jacyna.  Przed milicją?

Ale ja nie wiedziałem, że to milicja. Koleżanka zsiadła na chwilę, żeby poprawić pończochę, i
nagle rzucili się na nas jacyś ludzie. Nie byli w mundurach; myślałem, że to bandyci.
 A więc myśleliście, że to bandyci i uciekliście, pozostawiając im koleżankę. Niezbyt
pięknie.
 Nie zastanawiałem się nad tym, cc robię.
 Za to teraz lepiej zastanówcie się, co mówicie  Jacyna lekko podniósł głos.  Z kogo
chcecie jelenia zrobić? Może powiecie, że radiowozów nie. poznaliście?
Milczenie. Kapitan powoli zapalił papierosa, patrząc na kręcącego się niespokojnie
podejrzanego.
 Napadnięty przez was milicjant ma złamaną rękę i ciężki uraz czaszki  powiedział twardo.
 Radzę wam szybko zacząć mówić prawdę. To wasza jedyna szansa.
 A więc przyznaję się  Judziński zwiesił głowę. 
Szantażowałem go. Ale to nie był właściwie szantaż. Joaśka, moja dziewczyna, powiedziała, że
ten Zamia- rowicz w czasie okupacji wydał Niemcom swego przyjaciela. To zbrodniarz wojenny i
chcieliśmy się na nim zemścić.
 Oryginalna zemsta  wycedził kapitan.  A jak wasza znajoma się o tym dowiedziała?
 Od swego ojca, który widział to na własne oczy.
 Jeżeli uważaliście, że Zamiarowicz jest zbrodniarzem wojennym, to dlaczego nie
zawiadomiliście o tym organów ści-gania?
Zatrzymany w milczeniu wzruszył ramionami.
 Opowiedzcie dokładnie, jak to było.
 No więc pewnego dnia  to było dawno, chyba z rok temu 
przyszła do mnie Joaśka i powiedziała, że jej ojciec wrócił do domu strasznie zdenerwowany.
Zamknął się z matką w pokoju i coś jej opowiadał, ale chwilami mówił dość głośno i mimo woli
można było usłyszeć oderwane zdania.  Wyobraz sobie, że spotkałem Andrzeja Zamiarowicza
powiedział, a matka na to:
 Niemożliwe! Pózniej przez pewien czas rozmawiali cicho i w końcu ojciec Joaśki wrzasnął:
 I ten łajdak ożenił się z Ireną! Ona przecież nie wie, że wydał Niemcom jej narzeczonego. Tak,
wydał, trudno to nazwać inaczej! Mówili coś jeszcze, wreszcie matka powiedziała:  To już nie ma
sensu, daj spo
kój, złamiesz jej życie; chyba lepiej, żeby się nigdy o tym nie dowiedziała . Stary
odpowiedział: ,,A niech to szłag trafi; na szczęście on mieszka aż na Foksal, może go nigdy więcej
nie spotkam. Pomyśl: wydał własnego przyjaciela! Gdybym nie widział, nigdy bym w to nie
uwierzył . Znowu zaczęli szeptać i nic już nie można było dosłyszeć. My jednak doszliśmy do
wniosku, że taki drań musi być ukarany.
Postanowiliśmy go odnalezć. Sprawdziliśmy na Foksal wszystkie listy lokatorów i na szczęście
udało się.
 Na szczęście?  ironicznie zauważył Jacyna.
Judziński zmieszał się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •