[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jest dobrze. Za trzy, cztery dni chcemy panią Heską wypisać do domu. O ile wiem,
dziecko będzie musiało jeszcze u nas pozostać, ale pani Marcelina, z naszego punktu
widzenia, jest wyleczona.
- Z waszego punktu widzenia, to znaczy, że co?
- My tu jesteśmy chirurgami. Zrobiliśmy swoje i od tej strony mamy pewność, że jest
okay. Odnoszę natomiast wrażenie, że stan psychiczny pani Heskiej pozostawia nieco do
życzenia. O ile jednak wiem, opiekuje się nią świetny specjalista, więc pewnie i to da się
uregulować.
- Jaki specjalista, panie doktorze?
- Specjalista psychiatra. Doktor Wroński był u niej kilka razy.
Mikołaj trochę się zagotował. Nie wiedział nic o psychiatrze! Nie powiedziała mu! Te
jej cholerne przyjaciółki z pewnością wiedziały, może nawet to one go tu sprowadziły!
Z każdą chwilą, doprawdy, zyskiwał pewność, że decyzja, którą podjął, jest słuszna.
- Generalnie jednak ocenia pan stan pani Heskiej jako dobry, prawda?
- Musi się oszczędzać, wystrzegać infekcji, ale żadnych konkretnych
niebezpieczeństw na horyzoncie nie widzę.
- Bardzo panu dziękuję za informacje. Do widzenia, panie doktorze.
- Do widzenia panu.
Mikołaj wyszedł z gabinetu i stanął na korytarzu, przy oknie. Przez chwilę patrzył
przed siebie, lecz gdyby go ktoś spytał, co widzi, miałby kłopot z odpowiedzią. Nie
obchodziły go żadne widoki. Po raz kolejny rozważał wszystkie za i przeciw.
- Mikołaj! Jak miło, że jesteś. Wiesz, że Krzysia już sama oddycha?
Marcelina stała obok, a jej powierzchowność pozostawiała wiele do życzenia. Figury
po ciąży jeszcze nie odzyskała, włosy na głowie miała zmierzwione, worki pod oczami i była
ogólnie wymizerowana.
- Cześć, Marcelinko, witam cię. Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze. Za trzy dni mnie wypisują do domu. Krzysia jeszcze będzie musiała
tu zostać trzy do czterech tygodni...
- Wiem, byłem u lekarza, dowiadywałem się. Nie chciałabyś się przespacerować pod
tymi drzewkami?
- Z przyjemnością. Pójdziemy najpierw do Krzysi?
- Może pózniej. Najpierw chciałbym cię zabrać na spacerek. Dobrze? Widziałem taką
przyjemną ławeczkę, mam nadzieję, że nikt nam jej nie zajmie, będziemy mogli spokojnie
posiedzieć, pogadać...
Aaweczka pod sporym kasztanem, jakimś cudem niezjedzonym przez szrotówka
kasztanowiaczka, była rzeczywiście bardzo miła i całkiem ukryta w zaroślach. Mikołaj
doprowadził do niej Marcelinę, posadził i sam usiadł obok w ten sposób, żeby nie miała
szansy się do niego przytulić.
- Chcę ci patrzeć w oczy - oświadczył. - %7łebyś nie myślała, że jestem nieszczery czy
coś takiego.
Marcelina zesztywniała wewnętrznie. Chyba wiedziała, co za chwilę usłyszy.
- Długo zastanawiałem się, jak ci to powiedzieć, ale doszedłem do wniosku, że
szczerość jest najlepsza.
Przerwał i poczekał chwilkę, żeby dać Marcelinie szansę na przygotowanie się do
odebrania ciosu.
- Wiesz, kochanie, jak znakomicie nam się razem układało, jakie mieliśmy plany na
długie życie razem...
- Już nie mamy?
- Bądz cierpliwa, słodziaczku. Dojdę do wszystkiego.
Marcelina zastanawiała się, jak długą drogę dla niej zaplanował Mikołaj, zanim
wreszcie powie, o co chodzi. Miała wrażenie, że może tego nie wytrzymać. Oraz że nie chce
tego wytrzymywać.
- Nie, Mikołaju. To ja powiem, o co ci chodzi. Rozmyśliłeś się i nie chcesz już ze mną
zakładać rodziny, prawda?
Mikołaj poczuł się wstrząśnięty.
- Chciałem ci to powiedzieć o wiele delikatniej, kotku!
- Nie rozśmieszaj mnie. Kiedy doszedłeś do wniosku, że cię to już nie interesuje?
Wtedy, kiedy rozczarował cię dom w Stolcu? Czy kiedy mieliśmy wypadek? A może, kiedy
Krzysia się urodziła za wcześnie? Czy po prostu masz kogoś innego?
Wstrząs Mikołaja zamienił się w oburzenie.
- Jak możesz mnie o to posądzać? To znaczy, nie od początku miałem kogoś innego,
bo teraz, przyznaję, jest ktoś w moim życiu. Marcelinko, musisz przyznać, że byłem dla
ciebie czuły i dobry przez kilka lat!
- Dopóki ci się nie znudziło?
- Dopóki sama nie rozwaliłaś tego pięknego, co między nami było! Odkąd zaszłaś w
ciążę, tak jakbym przestał dla ciebie istnieć! Ważna była tylko twoja ciąża, twoje dziecko w
brzuchu!
- To jest też twoje dziecko, nie zauważyłeś? A w ostatnich miesiącach czułam się
okropnie. Mówiłam ci, że nie jestem najmłodsza na świecie i ciąża to dla mnie duże
obciążenie.
- Marcelinko, Marcelinko! To właśnie twoja metoda, całą winę zrzucić na mnie. Jesteś
niesprawiedliwa. Bardzo niesprawiedliwa. Uważasz, że ja byłem odpowiedzialny za twoje złe
samopoczucie, a przecież ty naprawdę nie masz już dwudziestu lat, kochanie!
Od takiej kazuistyki Marcelinie zakręciło się w głowie. Nie przypominała sobie, żeby
obciążała Mikołaja odpowiedzialnością za swoje stany. Ale to odwracanie kota ogonem było
jego specjalnością. Jakim cudem znosiła je do tej pory?
- No więc, jeśli jeszcze masz zamiar obciążyć mnie odpowiedzialnością za wypadek,
kiedy to wrzuciłaś nas do rowu... i za swoje cesarskie cięcie, w wyniku którego nasze dziecko
urodziło się pięć tygodni za wcześnie, miało te wszystkie problemy i teraz nie wiadomo, jakie
będzie miało wady, to doprawdy, moja droga, nie zasłużyłem na takie traktowanie. A może
jeszcze swoje problemy psychiczne na mnie zrzucisz? Nie powiedziałaś mi, że leczysz się u
psychiatry i teraz skąd ja mogę mieć pewność, że twoja córka jest normalna? Nie,
Marcelinko, nie dziw się, moja droga, że kiedy spotkałem kogoś, kto mnie naprawdę rozumie,
kto żadnych swoich win na mnie nie zwala, kto jest ze mną szczery, kto chce być ze mną na
dobre i złe, kto nie zastrzega, że nie urodzi więcej niż jedno dziecko...
- Bo pewnie ma dwadzieścia pięć lat...
- Dwadzieścia cztery. Czy chciałabyś zabronić innym kobietom bycia młodszymi od
siebie?
Marcelina miała dość.
- Już jej zrobiłeś dziecko czy jeszcze nie?
- Dominiczka jest w drugim miesiącu!
- Ach, to znaczy, że byłeś z nią długo przed naszym wypadkiem? Wiesz co, nie chce
mi się słuchać twojego kręcenia. O mnie możesz zapomnieć. Chcę tylko wiedzieć, co będzie z
Krzysią.
- Chcesz, żebym ją uznał?
- Jak do tego doszedłeś? - zadrwiła.
- Chcesz, żeby nazywała się inaczej niż ty?
- A nie, na twoim znakomitym nazwisku akurat mi nie zależy. Zależy mi natomiast na
alimentach.
- Dogadamy się. Ale chyba nie będziesz chciała mnie obedrzeć ze skóry? Zakładam
rodzinę, planujemy jeszcze wiele dzieci...
- Nawet nie będę próbowała się z tobą dogadywać. Podam cię do sądu.
- Ale po co? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •