[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jakby z dalekich mroków zwierciadła wynurzona, skoczyła w lustrzane odbicie w przypo-
chlebnych ruchach postać długa, zaświeciła w odbiciu białą plamą gorsu i kolącym błyskiem
małych oczu.
 Ach, to znowuż pan? Boże, jak ja się przestraszyłam  mówiła zupełnie spokojnie.  Pan
chyba myszą wyskoczył z ciemnego kąta lub nietoperzem przypadł od świecy tam.
Nie odwracała się nawet ku niemu, obserwując tylko spod powiek jego odbicie lustrzane.
Ruchliwe i ostre jak świderki oczy łysego pana śmiały się jakby chytrym posiadaniem jakichś
sekretów, a na zajęczych jego wąsach dygotały przemilczenia ciekawe. I koło ust dziewczyny
na przekór pogardliwemu wejrzeniu błąkać się znów począł uśmiech, niby żuk natrętny,
przypadać do kątów warg i przemykać po policzkach ku oczom zawsze wpółprzymkniętym.
Jego stać było na razie tylko na nieokreślone pomruki aprobaty: w czerwonej poświacie
bijącej od komina złocił się śniady puch na szyi dziewczyny i prześwietlały zwiewne kosmyki
włosów pod uszami.
 Niech no pan spojrzy!  krzyknęła nagle.  Tam w głębi lustra coś się rusza. Jeszcze na-
prawdę nietoperz... Cha! cha!  zaśmiała się mimo drgawki niespokojnej w gardle.  Lub mo-
że drugi, taki sam.
 Przeciąg  mruknął  i płomyk świecy drga w odbiciu  tłumaczył spojrzawszy niechęt-
nym zezem na to jej zatrzepotanie się dziwne.
 Cha! cha! cha!  chichotała, zła równocześnie na siebie, że tego śmiechu opanować nie
potrafi.
Przez uchylone drzwi wsunął ciekawą głowę pan Szolc, a ujrzawszy ich oboje, wywinął
się elastycznie na środek pokoju.
26
 Już pan tu jest?  witał Horodyskiego chytrym przymrużeniem oczu.
Obaj ci panowie wydali jej się w tej chwili tak ogromnie, tak niewypowiedzianie zabawni,
że... Cha  cha  cha! i cha  cha  cha!  zataczała się od śmiechu.
 Ale  doskoczył pan Horodyski do pana Szolca i pochyliwszy się w pałąk, ściskał jego
krępą figurę ponad brzuchem.  Mój kochany panie, ten obrazek w breloku! Pani wyrażała
już pewne zaciekawienie.
 Ja nic nie mówiłam!  krzyknęła jakby w przerażeniu.  Nie  pomyślała równocześnie 
ci dwaj panowie, ściskający się jak czuła para: Cha  cha  cha!...
 Ja tego pokazać nie mogę  zażegnywał się i zastawiał dłońmi pan Szolc, by wnet potem
wyjąć z kieszeni kamizelki złoty zegarek z krótką dewizką i uwieszonym na niej brelokiem w
formie gwiazdki.  Chyba tak na dłoni. Niech Bóg broni pod światło.
 A drażnią kobiety jak koty  spadło z warg Niny w nadąsaniu nagłym.
 Jak kotki  poprawił pan Horodyski.  %7łe też ja nigdy jeszcze nie widziałem pani oczu,
że też pani ma zawsze przymknięte powieki.
 Nie!  szarpnęła się nagle całym ciałem w kurczowym prawie podrzucie.  O, ja nie mo-
gę znieść tego spojrzenia!  doskoczyła do pana Horodyskiego.  I tych pańskich wąsów:
długich, rzadkich, ostrych  właśnie jak u kota... O, ja bym pana biła!  wyskoczyło z ust z
przerażeniem dla niej samej.
Aysy pan parsknął w krótki śmiech i zdławił się nim, bo opadłszy w fotel, zamilkł prawie:
w tak częstych i tłumionych drgawkach śmiało się całe ciało jego. A ramiona wywijały mu się
w tej radości ponad głową jak skrzydła wiatraka.
 Ależ temperamencik!...
Wszystko, co Ninę bawiło jeszcze przed chwilą tak niepomiernie w szalonych wybuchach
niemądrego śmiechu, wszystko to stało się nagle nieznośnym, dokuczliwym i drażniącym aż
do łez hamowanych, do spazmu chwytającego za gardło. Wystarczył jeden rzut oka na pana
Szolca, aby się w wargi zacisnęła uparta nagle zawziętość: im, sobie, światu całemu na złość.
 Teraz niech mi pan pokaże ten obrazek  rzekła, siląc się na spokój. A że się certował i
jak fryga koło niej kręcił:
 Teraz ja chcę!  krzyknęła nagle, tupiąc nogą. I sprężyła się cała przed nim.
Panowie przerzucili się znaczącym spojrzeniem, bo oto powieki dziewczyny rozchyliły się
po raz pierwszy, ukazując małe jak grochy, złotoczarne, złe, niespokojne zrenice.
W skok znalazła się przy panu Szolcu i wyrwała mu z kamizelki zegarek z brelokiem; lecz
ledwo ramię podniosło się z nim do świecy, opadło gwałtownie  rozeszły się palce ręki,
opuszczonej w sprężeniu odrazy.
Pan Szolc schylał się po swą zgubę. I jakby nie prostując się wcale, przepadł z pokoju. Pa-
nu Horodyskiemu podrzuciły się aż długie nogi na fotelu, a ptasia głowa dziobała w torsji
śmiechu własne kolana, kłuła je jak sęp padło, kołysząc tylko łysym ciemieniem.
Ktoś poruszył drzwiami  długi pan stropił się wnet, zakręcił i znikł: myszą skrył się do
nory, nietoperzem utonął w mrokach zwierciadła, z których był wystąpił. I jak mysz, jak nie-
toperz pozostawił po sobie tylko odór swój: woń pomady i tłustych perfum, męski zapach,
starokawalerski  bukiet .
Na kominku dogasały tymczasem głownie, osuwała się ze zwierciadła pulsująca mną, po-
zostawiając na nim tylko żółty blask świecy, a na tej chłodnej powierzchni odbicie jej twarzy,
jak gdyby nagle nie do poznania zmienionej.
Pulsujące płomienie policzków przyblakły, odbite w zmąconej toni; psota, co błąkała się
po nich nieustannie, zgasła niby płomień zdmuchnięty; w bruzdach, jakie pozostawiła po so- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •