[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekartkował niektóre fragmenty mojego dziennika i to go
zaszokowało.
- Dla Wena - powiedział niepewnym głosem, tak jakby
czytał - reedukacja na wsi jest kamuflażem, okazją do
przeniknięcia do grupy pionierów po to, by rozsiewać truciznę
negatywnego myślenia.
Według niego po przyjezdzie do Meilin wszedłem w
kontakt z członkami kontrrewolucyjnego ugrupowania
Czerwony Wschód i natychmiast nawiązało się między nami
porozumienie. Wymieniliśmy znaki rozpoznawcze, czyli
tarcze z nazwą liceum. Moja misja miała polegać na
rozwinięciu siatki kontrrewolucyjnej na wsi.
Gruby Zhang przerwał, bo z mojego gardła dobyło się
rzężenie.
- Kłamca! Aotr! Zapłacisz za to oszczerstwo... Spadł na
mnie grad ciosów pięści, słowa uwięzły mi
w gardle. Ktoś wszedł na miejsce Zhanga, rozpoznałem
głos Hui. Donosiła o mojej złej woli w stosunku do kolegów.
Kiedyś ciężko zachorowała, a ja zmusiłem ją, żeby poszła do
pracy w polu.
- Leniuch! Suka! - wypowiedziałem słowa, które
wywołały następną serię razów pasem. Upadłem. Podniesiono
mnie. Na scenę wszedł Li i mówił o niepowodzeniu mojego
sabotażu. Połamałem motyki, żeby koledzy nie mogli
pracować; wykorzystałem lipcową ulewę, żeby przerwać
groble i zalać pole ryżowe.
- Oszczerstwo! Potwarz!
Moje protesty zagłuszył slogan zaintonowany przez szefa
delegacji, podchwycony przez tłum:
- Precz z kontrrewolucjonistą Wenem! Precz ze zdrajcą
rewolucji kulturalnej! Niech żyje myśl maoistyczna!
Ktoś napluł mi w twarz i oskarżył o to, że nadużyłem
zaufania studentów, którzy mnie wybrali. Potwierdził, że
byłem wrogo nastawiony do delegacji, że rozpowszechniałem
na jej temat nikczemne kłamstwa.
Po kolei wchodzili na scenę. Nie mogłem już nikogo
zwymyślać, bo zmuszono mnie do milczenia, kneblując usta
skarpetką. Przekonałem się, że szczegóły z codziennego życia
mogą posłużyć za podstawę wszelkich oszczerstw. Odkryłem,
że nienawidzili mnie ci, których uważałem za przyjaciół,
którzy jeszcze wczoraj się do mnie uśmiechali. To ostatnie
rozczarowanie, bardziej smagające niż wszystkie ciosy,
złamało mnie.
W megafonie rozległ się głos szefa delegacji:
- Towarzyszko Wierzbo, mieliście odwagę ujawnić
kontrrewolucjonistę, wskazaliście miejsce, w którym ukrywał
swój dziennik, dowód rzeczowy w tej sprawie, czy nie macie
nic do powiedzenia tu zgromadzonym?
Krew ścięła mi się w żyłach. Zebrałem ostatnie siły i
uniosłem głowę. W tłumie dostrzegłem Wierzbę.
Posłałem jej tak nienawistne spojrzenie, że aż zabolały
mnie oczy. Nagle poczułem uderzenie pasem w głowę,
zaczęło mi huczeć w skroniach i upadłem zemdlony.
Bardzo smutna była noc, która nastąpiła po tym
napiętnowaniu. Przez okienko patrzyłem na księżyc,
uśmiechał się do mnie tajemniczo. Co o mnie myślisz? Co
myślisz o tym naszym świecie, na który posyłasz swoje
srebrzyste światło? Oderwany od naszego ziemskiego życia,
oglądasz je z góry; czy dostrzegasz los każdej z istot? Ty,
który widziałeś dawnych bohaterów, dynastie, cesarzy,
kurtyzany, poetów, który będziesz rozświetlał nasz świat
wtedy, gdy nas już tu nie będzie, czy widzisz moją
przyszłość?
Milczący księżyc przesuwał się coraz dalej, aż zniknął z
mojego okna.
Nazajutrz przesłuchanie i tortury zaczęły się na nowo.
Byłem zmęczony i zrozpaczony, nie przyznawałem się do
winy, wolałem umrzeć od ciosów. Czego mogłem się
spodziewać, skoro życie jest jedynie upokorzeniem i zdradą?
Niestety, moje ciało okazało się bardzo wytrzymałe. Siniaki,
rany, krew sprawiały, że z zaciekłością trzymało się tej
nędznej egzystencji.
W porze obiadu członkowie delegacji zaprowadzili mnie
do świątyni. Związali mnie i poszli do stołówki. Gdy tylko
odeszli, usłyszałem cichutki szloch. Powłócząc nogami
zesztywniałymi z bólu, podszedłem do okna i spytałem, kto
tam płacze.
- To ja - odpowiedziała Wierzba.
- Idz sobie! Nie chcę cię już widzieć, idz stąd. Zostaw
mnie w spokoju.
- Wysłuchaj mnie, błagam! Przyszli do mnie i pytali,
gdzie chowasz dziennik. Kiedyś wieczorem widziałam, jak
wkładałeś coś do pnia wierzby płaczącej... Nie chciałam im
powiedzieć... Ale mówili, że to bardzo ważne, że jesteś
zamieszany w spisek kontrrewolucyjny. Nie uwierzyłam im.
Pomyślałam, że dziennik zaświadczy o twojej niewinności...
Jaka byłam głupia...
- Milcz! - krzyknąłem z całych sił.
Zcisnęło mi się serce na wspomnienie zaufania, jakim ją
obdarzyłem, cudownych dni razem spędzanych. Z moich oczu
trysnęły łzy. Załamał się głos:
- Po co tu przychodzisz z tym stekiem kłamstw? Wysłali
cię, żebyś wyciągnęła ze mnie zeznania! Nic z tego, nic a nic!
Idz stąd, powiedz tym panom, że to oni są
kontrrewolucjonistami!
- Przepraszam - powiedziała, także krzycząc. - Proszę cię,
Wen, przebacz mi! To wszystko moja wina. Umieram z żalu!
Z wściekłością rzuciłem się na ścianę i krzyknąłem:
- Hipokrytka! Idz sobie! Nie jesteś już moją przyjaciółką!
Zdradziłaś mnie! Idz stąd!
Moje krzyki zwabiły delegatów. Otworzyli drzwi,
zakneblowali mnie. Padłem na ziemię, wyczerpany, bezsilny,
pozbawiony wszelkiego wstydu, wszelkiej godności.
Na następne zebranie potępiające przyszło o wiele mniej
osób. Chłopi wrócili na pola, zjawiło się tylko trzy czwarte
studentów. Gorączka opadła. Wytaczane przeciw mnie
oskarżenia, monologi pozbawione wszelkiego dynamizmu i
elokwencji nie wywoływały pożądanego efektu. Szef delegacji
uderzył mnie pięścią w twarz, z nosa zaczęła lecieć krew.
Nawet krew nie wywarła oczekiwanego wrażenia. Moi
oprawcy tak jak i moi sędziowie byli zmęczeni.
Gdy wróciłem do świątyni, ból nieco zelżał. Położyłem się
pod ołtarzem, jak zbity pies. Pajęczyny, ciemność i smród
moich własnych nieczystości nie budziły już we mnie
obrzydzenia. Zniknęła także złość i obsesyjne pragnienie
zemsty, które kipiało we mnie od wielu dni. Zapadła cisza.
Blask zmierzchu zanikał na horyzoncie. Wstawała noc.
Uspokojony przerywanym bzyczeniem świerszczy, skulony w
poczuciu prawie zadowolenia, właśnie zasypiałem, gdy ktoś
zakradł się pod okno i zawołał mnie. Rozpoznałem głos, ale
nie odpowiedziałem.
- Wiem, że tam jesteś - odezwała się Wierzba
przytłumionym głosem. - Nie chcesz już ze mną rozmawiać.
Trudno... Nie będzie mi to przebaczone. Nigdy sobie tego nie
wybaczę.
Usłyszałem, że płacze.
- Wen, przyszłam, żeby przynieść ci ten balsam. Złagodzi
ból twoich ran.
Coś uderzyło w kraty okienne i potoczyło się po bruku
wewnątrz świątyni. Przez chwilę trwało milczenie. Myślałem,
że już odeszła, ale nagle znowu się odezwała:
- Wen, śpisz? O czym rozmyślasz? Wczoraj poszłam na
spacer do bambusowego lasu. Wspięłam się aż do zburzonego
domku...
Jej szlochy obudziły stróża. Uciekła.
Księżyc wzniósł się do mojego okienka, stał przez chwilę
rozmarzony, po czym zniknął. Patrzyłem na tę część nieba,
którą rozświetlał swym blaskiem. Powoli pociemniała,
ukazały się na niej gwiazdy. Tej nocy nie zmrużyłem oka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- 017. Roberts Nora Rodzina Stanislawskich 06 Pasja Ĺźycia
- Coaching misja Ĺźycia Wanda Szulc full
- Le Guin Ursula K. Hain 08 Cztery drogi ku przebaczeniu
- Mitchard Jacquelyn Prezent na ćąĂ˘ÂĹźwiÄÂâÂËta
- D.Virtue Dzieci Indygo.OpiekaiWsparcie
- Inkscape Zaawansowane funkcje programu
- Kunzru_Hari_ _Impresjonista
- 114. Herrmann Paul POKAśąCIE MI TESTAMENT ADAMA tom 1
- Baniecka Ewa JośÂka pamićÂtnik maturzystki(1)
- Sandemo Margit Saga o Królestwie ÂŚwiatła 01 Wielkie Wrota
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zona-meza.xlx.pl