[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszelką bronią: prośbą, zaklęciami, wspomnieniami, zazdrością, obojętnością  i
kłamstwem. Wczoraj pozwoliła oddać sobie owo  dobranoc". Broniła się do ostatka,
wreszcie uległa  udanej namiętności. Udanej namiętności, bo jej po dawnemu nie
kocham. Moja duma została nasyconą, ale rozbudziła się dzika żądza na nowo. I
jeszcze ją mieć muszę, bo jest cudownie szczodrą w rozkoszy.
29 VI (środa).
Idziemy na spacer brzegiem Zofii-lasu  p. Leon, ja i ona. Las otoczony rowem,
głębokim na dwa łokcie. Miedza między żytem i rowem tak jest wąska, że może się
pomieścić na niej zaledwie jedna osoba. Idziemy więc gęsiego: mąż przodem, żona
w środku, ja z tyłu. Zmiejemy się i rozmawiamy wesoło. Las milczy, jakby go sen
ogarniał, w istocie zaś ogarnęło go znużenie. Zachód niedaleko, ale skwar
wielki. Kłosy stoją nieruchome, jałowce i sośnina opuszczają w rów
DZIENNIKI, TOMIK XIII
gałęzie  snu chcą, odpoczynku, bo gorąco im nieznośnie. Wioski ze słomianymi
dachami widać pod siwiejącym z dala lasem, bliżej rzeka z zapachami skoszonego
siana  i cisza olbrzymia wszędzie. I nic tu na całym obszarze nie kłamie: ani
las, ani zboża, ani kraski uciekające z sosny na sosnę  tylko my. Wśród tych
cudów przyrody, jakie cię otaczają  ty tylko jesteś kłamstwem. Pan Leon rzuca
co kilka kroków ukradkowe spojrzenia w tył, ja mam jednocześnie na ustach dwa
uśmiechy: czysty uśmiech miłości  dla niej i przyjacielski  dla niego. Pod
ostatnim kryje się  nienawiść, ironia, wzgarda i... wstyd.
Helena idzie o dwa kroki przede mną. Aksamitny stanik otacza jej ramiona, ściska
w pasie; pamiętna, ulubiona suknia czasami tylko dozwala dojrzeć brzeżek bucika,
a głowę zakryła w zupełności parasolka. Ani słowa, ani spojrzenia!... A z nim
rozmawia swobodnie, wesoło, śmieje się. Idę ze zwieszoną głową wyczekując końca
tego spaceru...
Wtem zrywa nieznacznie kłosek żyta, potem drugi, trzeci, czwarty... Zza
parasolki wysuwa się maleńka, obnażona do łokcia rączka, a w niej  skromny
bukiecik z sześciu kłosów żyta. Porwałem go i namiętnie przycisnąłem do ust.
Wiać pojęła... I oto nieme, wąsate badyle stanowią zgłoski, z których w
uniesieniu czytasz wyrazy jakieś, ach, nit;  jeden wyraz: kocham. * Dziwną
intuicją posiada serce kobiece, umie trafiać w samo twoje serce. Zaczynam się i
ja śmiać wesoło, nie męczy mię już obojętna rozmowa i wesoły jestem, wesoły. Nie
chcę nawet, aby się odsłaniała parasolka  tylko czytać, czytać ten wyraz!
Wczoraj. Wieczór. Pan Leon na stacji, godzina 12. W sali stanowiącej obecnie
moją sypialnię czytam Pana Tadeusza. Smutno jakoś, tęskno, cisza.
Wtem z sąsiedniego pokoju daje się słyszeć cichy szept:  dobranoc, Stefu!" Gaszę
lampę i przesuwam się na palcach tam, skąd szept słychać.
BIAAA, 1887
61
W nocnym ubraniu, co obnaża jej szyją, oparta o fotel  czeka.
 Będziesz grzeczny?
 Będę...
 Słowo?
 Dwa nawet...
 Słowo honoru?
 Przypuśćmy.
Usiadamy na brzeżku łóżka. Ach, te nocne szlafroczki! Czujesz to cudowne ciało
pięknej, ukochanej kobiety, tulące się do ciebie, usta szaleją z rozpaczy, nie
wiedząc, gdzie całować, głowa osuwa się na piersi od wybuchów namiętności...
Gdzież uczciwość, honor, słowo?
Tulą się do siebie nasze głowy, biją szalonym tempem serca, płoną policzki i
dusimy się w uściskach... cudzołoż-nych... Upada w moje ramiona z szeptem:
 przebacz mi, Boże  Ty widzisz, jak ja go kocham!..." A Bóg?  czy widzi prawdę
w jej słowach? Czy Bóg przebacza wszystkie nikczemności cudzołóstwa, czy widzi w
głębinach naszych serc miłość, która by usprawiedliwić była zdolną  wszystko?
 Czy pan Stefan ubrany?  słyszę rano, gdy palę papierosa (załatwiwszy się
poprzednio z 1
 Ubrany  odpowiada służący.
Wchodzi wtedy do mojego pokoju. Wielkie oczy zasłonięte rzęsami, na białym czole
znać niebieskie żyłki, na policzkach delikatny rumieniec, włosy nad skroniami
wilgotne jeszcze troszkę, a uśmiechnięte usta szepcą: dzień dobry...
Gdzieś tam w tobie odzywa się szept namiętny, cichy, spazmatyczny: ach, jakże
jej nie kochać?!
1 Tu w autografie więcej niż pół wiersza zamazane pózniej atramentem do
nieczytelności, pozostały tylko cudzysłowy, w które przekreślona część zdania
była ujęta.
62
DZIENNIKI, TOMIK XIII
 Obrzydliwy, obrzydliwy!  mówią mi te usta, gdy główka kłoni się na moje
ramię, a ręce owijają szyję. Czyż to nie szczęście?
 Kochasz mię, Helu?...  pytam, gdy o zachodzie cho-dziemy we dwoje po ogródku.
Akacje spadają na drożynę, namiętne jaśminy zastępują drogę...
 Ty wiesz...
 Kochasz?
 Tak.
 Kogo?
 Ciebie, ale zawsze ciebie muszę poświęcić  dla niego... Czyż to nie rozpacz?
A czasami, czasami cienie dziwaczne zlatują się, rozłupują czaszkę i przez
szczelinę obserwują nić strasznych myśli. Po co to wszystko? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •