[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poczucie bezsilności i tak nie zniknęło.
Cawti nie odzywała się do mnie.
Nie chodziło o to, że nie chciała ze mną rozmawiać, lecz że nie miała mi nic
do powiedzenia. Połaziłem rano po domu, próbując znalezć sobie zajęcie albo
ciekawy widok za oknem. Nie udało się ani jedno, ani drugie. Cisnąłem kilka
noży do tarczy nie trafiłem ani razu. W końcu wziąłem Loiosha i poszedłem
do biura, zachowując wszelkie możliwe środki ostrożności.
Czekał na mnie Kragar.
Wyglądał na nieszczęśliwego.
Nie miałem nic przeciwko temu dlaczego miał się mieć lepiej ode mnie?
O co chodzi? spytałem bez zbędnych wstępów.
O Hertha.
Co z nim?
Nie ma kochanki, nie je zupy i nigdy nie. . .
Zaraz! Chcesz powiedzieć, że nie możesz się niczego o nim dowiedzieć?
Nie, dowiedziałem się prawie wszystkiego. Na początek coś miłego: nie
jest magiem. Poza tym niestety jest bardzo podobny do ciebie: nie ma żadnego
stałego rozkładu dnia. Gorzej, nie ma biura, pracuje w domu. Nigdy dwa razy
z rzędu nie odwiedza tej samej restauracji i w ogóle zachowuje się tak, że nie
sposób znalezć żadnej prawidłowości w kolejności jego zajęć czy ruchów.
Westchnąłem i przyznałem:
Spodziewałem się czegoś podobnego. No dobra, kop dalej, w końcu coś
musi wyjść: nikt nie jest w stanie prowadzić kompletnie przypadkowego trybu
życia.
Potwierdził ruchem głowy i wyszedł.
A ja wstałem i zacząłem spacerować. Herth na pewno chciał mnie załatwić,
więc ktoś zbierał o mnie informacje i obserwował moje ruchy, próbując ustalić
jakąś prawidłowość w rozkładzie zajęć, którą mógłby wykorzystać. Odruchowo
spojrzałem w okno, naturalnie nikogo nie zauważyłem i skląłem się w duchu.
Usiadłem. Przyszło mi na myśl, że jeśli Herth wynajął zawodowca, to nawet jeśli
pierwszy go zabiję, zawodowiec, jeśli już wziął pieniądze, nadal będzie próbował
mnie zabić.
Miłe, no nie?
Jedno było pocieszające chwilowo mogłem się nie martwić o Cawti. Herth
udzielił im kolejnego ostrzeżenia, więc nic nie zrobi, dopóki nie zobaczy, jaki
wywarło efekt. A to musiało potrwać, co oznaczało, że mogłem skupić się na
utrzymaniu przy życiu mojej skromnej osoby. Najprościej było zabić tego, ko-
go wynajął Herth, bo wówczas zyskałbym na czasie, a on aż tak łatwo nowego
zabójcy nie wynajmie.
Pomysł był dobry, należało teraz zastanowić się nad realizacją.
88
W końcu wymyśliłem. Loioshowi moja koncepcja się nie spodobała, więc za-
pytałem go, czy ma inny pomysł. Nie miał, toteż zdecydowałem się wprowadzić
mój plan w życie nim nie stwierdzę, jak jest narwany. Wstałem i wyszedłem,
nie odzywając się do nikogo.
* * *
Loiosh próbował znalezć tego, kto mnie obserwował, podczas gdy ja łaziłem
po okolicy, zachodząc do rozmaitych lokali. Loiosh nikogo nie zauważył, co ozna-
czało, że albo był to naprawdę dobry fachowiec, albo nikt mnie nie śledził. Ja kon-
centrowałem się na emanowaniu spokojem i pewnością siebie wobec właścicieli
odwiedzanych interesów. Nie było to łatwe zadanie.
W końcu wczesnym popołudniem skierowałem się do Dzielnicy Wschodniej.
I o tej samej porze co przez ostatnie dwa dni ustawiłem się w pobliżu domu Kel-
ly ego. I czekałem. Tym razem znacznie mniej interesowało mnie, kto wchodził
i wychodził, ale i tak zauważyłem, że ruch panował większy niż zwykle. Pokazała
się Cawti z moim przyjacielem Gregorem oboje taszczyli jakieś pudła. Ludzie
i Teckle cały czas wchodzili i wychodzili, ale mnie to nie obchodziło. Czekałem,
by zabójca przystąpił do akcji.
Fakt, nie było to idealne miejsce do ataku byłem dobrze ukryty przez naroż-
nik budynku, miałem doskonałe pole widzenia, a Loiosh stanowił system wcze-
snego ostrzegania. Ale było to też jedyne miejsce, które odwiedzałem regularnie
przez ostatnie dni. Jeżeli nadal będę tak postępował, zrozumie, że to dlań najlep-
sza okazja. A jeśli z niej skorzysta, to będąc na to przygotowanym, powinienem
być w stanie go zabić, co da mi niezbędny czas.
Niestety, w żaden sposób nie mogłem przewidzieć, kiedy zabójca przystąpi
do działania i to był najsłabszy punkt planu. Pozostawanie w gotowości przez
kilka godzin nie jest sprawą łatwą, zwłaszcza jeśli ma się ochotę komuś przylać
tylko po to, by się rozładować.
W miarę upływu czasu coraz więcej wychodzących niosło ryzy papieru. Tec-
kla, którego nigdy dotąd nie widziałem, wyszedł także z kociołkiem i pędzlem
i zaczął rozlepiać kartki na murach domów. Przechodnie przystawali, czytali je
i szli dalej.
Zmarnowałem kilka godzin, bowiem zabójca się nie pojawił. Nie zdziwiło
mnie to jemu się nie spieszyło. Mógł zresztą mieć inny pogląd na to, gdzie
mnie najlepiej utrupić, toteż wracając do domu, zachowałem szczególne środki
ostrożności.
Dotarłem bez żadnych problemów.
89
Cawti jeszcze nie wróciła, gdy powaliło mnie zmęczenie. Poszedłem do łóżka.
* * *
Następnego dnia wstałem, nie budząc jej, zrobiłem klavy i wypiłem ją, sie-
dząc wygodnie w fotelu. Loiosh był zajęty jakąś poważną rozmową z Roczą, któ-
ra przeciągnęła się aż do czasu, gdy Cawti wychodząc, zabrała ją ze sobą. Wyszła
bez słowa. Ja zostałem w domu do popołudnia wtedy wyszedłem na swa ruty-
nową wizytę we Wschodniej Dzielnicy.
* * *
Poprzedniego dnia Kelly i reszta byli nadzwyczaj pracowici. Teraz za to nikt
się w pobliżu nie kręcił, a sam budynek wyglądał na pusty. Po jakimś czasie z nu-
dów podszedłem do wiszącej najbliżej na ścianie kartki. Było na niej napisane
coś o wiecu, który miał się odbyć tego dnia, a potem coś o zakończeniu mordów
i agresji.
Wróciłem na miejsce i czekałem dalej. Przez chwilę zastanawiałem się, czy
nie iść na ten wiec, ale zdecydowałem, że jeden w zupełności wystarczy, a nie
będę koledze po fachu ułatwiał zadania.
Po jakimś kwadransie zaczął się ruch. Najpierw przyszedł Kelly, a krótko po
nim Paresh, potem kilku, których nie znałem, potem Cawti i znowu kilku obcych.
W większości ludzi. Nie zauważyłem przedstawicieli innych domów poza Tec-
klami.
Znowu zaczęli wchodzić i wychodzić jak z dobrej knajpy, ale teraz dodatko-
wo sporo się jeszcze kręciło po ulicy, co było nienormalne. Złapałem się na tym,
że z nudów zwracałem większą, uwagę na nich niż na własne bezpieczeństwo.
A to był czwarty dzień. Jeżeli zabójca był wyjątkowo ostrożny, poczeka jeszcze
ze dwa, o ile nie wybrał innego miejsca, ale z każdym dniem wzrastało praw-
dopodobieństwo, że to będzie właśnie to. Ja na przykład albo wybrałbym lepsze
miejsce, albo zaatakował dziś. Prawie się uśmiechnąłem, gdy dotarło do mnie, co
właśnie pomyślałem. Dziś zabiłbym siebie, gdyby mi za to zapłacono.
Chyba zaczynałem gonić w piętkę.
Loiosh opuścił moje ramię, zatoczył rundkę nad moją głową i wrócił na miej-
sce.
90
Albo go nie ma, albo się doskonale schował, szefie.
Ano. Co myślisz o tym zamieszaniu po drugiej stronie?
Nie wiem. Ale wyglądają jak mrówki po wsadzeniu kija w mrowisko.
Co ciekawsze, mimo upływu czasu ruch nie malał. Wchodzących i wycho-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- Agata Christie Morderstwo na plebanii
- Bailey Elizabeth Dziedziczka z nieprawego śÂośźa
- Gordon Lucy Powrot do Rzymu Powrót do Wiecznego Miasta)
- Dav
- Dana Kilborne Im Bann des blauen Feuers
- Cartland Barbara Drzewo miśÂośÂci
- Campbell Judy Kawaler do wzięcia
- 0919. Gordon Lucy Bracia Rinucci 02 Bilet do Neapolu
- John Norman Telnarian Histories 01 The Chieftain
- Dom Luka With Trust (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- assia94.opx.pl