[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przerażenia istoty. Po czym, powłócząc nogami, doszli do budynku stacji i opadli na stojącą
przed nim ławkę. Barney milczał, ukrywszy twarz w dłoniach. Valancy siedziała, patrząc
niewidzącymi oczyma. W zamglonym umyśle pulsowała jedna, paląca myśl. Doktor Trent
powiedział przed rokiem, że cierpi na poważną, nieuleczalną chorobę serca, każde wzruszenie
mogło być fatalne w skutkach. Jeśli tak, to dlaczego nie jest martwa? Teraz w tej chwili?
Przecież w tych trzydziestu sekundach skumulowało się takie podniecenie, jakiego większość
ludzi nie przeżywa w ciągu całego życia. A mimo to nie umarła. Nawet nie czuła się gorzej.
Trochę drżały jej kolana, czemu nie można się dziwić; trochę szybciej biło serce, ale nic poza
tym.
- Dlaczego? Czyżby doktor Trent popełnił omyłkę? - Valancy zadrżała, jakby
przeniknął ją zimny wiatr. Spojrzała na siedzącego obok pochylonego Barneya. Czy i jemu
przyszła do głowy ta sama myśl? Może nabrał okropnego podejrzenia, że poślubił nie na rok, a
na zawsze kobietę niekochaną, która wkroczyła w jego życie dzięki kłamstwu? Valancy
poczuła mdłości. To byłoby zbyt okrutne, zbyt... szatańskie. Doktor Trent nie mógł się pomylić.
To niemożliwe. Był jednym z najlepszych specjalistów w Ontario. Ona zaś reaguje niemądrze,
wstrząśnięta strasznym przeżyciem. Pamiętała doskonale te okropne, bolesne spazmy. Ich
powodem musi być jakaś poważna choroba serca.
Ale od prawie trzech miesięcy bóle się nie powtórzyły... Dlaczego? Tymczasem Barney
otrząsnął się z bezruchu. Wstał i nie patrząc na nią, powiedział obojętnie: - Sądzę, że
powinniśmy ruszyć dalej. Słońce już zachodzi. Czujesz się na siłach, by dojść do domu? -
Chyba tak - odparła nieszczęsna Valancy. Barney przeszedł przez polankę i podniósł paczkę z
jej nowymi butami. Podał jej i nie pomógł, gdy zmieniała obuwie. Stał, odwrócony plecami,
spoglądając na las.
Szli w milczeniu do jeziora pogrążoną w cieniu ścieżką. Barney wyprowadził łódz na
wody Mistawis. Bez słów płynęli wzdłuż postrzępionego brzegu i przez malutkie zatoczki,
mijając ujścia rzeczek i strumieni. Milcząc przepłynęli obok domów, z których dochodziły
dzwięki muzyki. Milcząc zatrzymali się na przystani przy Błękitnym Zamku.
Valancy poszła po kamiennych stopniach w górę i weszła do domu. Przygnębiona
opadła na pierwsze napotkane krzesło i siedziała nieruchomo, wpatrując się w okno, obojętna
na wesołe mruczenie Szczęściarza i niechętne spojrzenia Banjo pozbawionego swego
legowiska.
Barney przyszedł kilka minut pózniej. Nie zbliżył się, ale stanął za jej plecami i spytał
łagodnie, czy czuje się gorzej po tych przeżyciach.
Valancy bez wahania oddałaby rok szczęścia, gdyby szczerze mogła powiedzieć tak .
- Nie - odparła głucho.
Barney zamknął się w Izbie Sinobrodego. Usłyszała, że chodzi po pokoju tam i z
powrotem, tam i z powrotem, jak nigdy dotąd. I pomyśleć, że zaledwie przed godziną - przed
godziną! - była taka szczęśliwa.
W końcu Valancy położyła się do łóżka. Przedtem jeszcze raz przeczytała list doktora
Trenta. To ją trochę pocieszyło. Taki był zdecydowany i jednoznaczny. Pismo równe i
spokojne. List pisał człowiek, znający wagę słów. Lecz mimo to nie mogła zasnąć. Udawała, że
śpi, gdy do sypialni wszedł Barney. On też udawał, ale wiedziała doskonale, że leży obok,
wpatrując się w ciemność i rozmyśla. O czym?
Valancy za wszystkie niegdyś szczęśliwe, bezsenne godziny płaciła udręką dzisiejszej
nocy. Gdzieś z kłębowiska przypuszczeń i strachu powoli wyłaniał się i stawał przed nią
straszny, złowróżbny fakt. Nie mogła zamknąć oczu i odepchnąć od siebie, zignorować,
udawać, że go nie ma.
Najwidoczniej z jej sercem nie działo się nic złego. Bez względu na to, co powiedział
doktor Trent. Gdyby poważnie chorowała, te trzydzieści sekund na torach zabiłoby ją. Nie
miało sensu odwoływanie się do listu doktora i jego zawodowej reputacji. Najwięksi specjaliści
czasami popełniali błędy. Doktorowi też się to mogło zdarzyć.
Przed świtem zapadła w niespokojną drzemkę i śniła dziwaczne sny. W jednym z nich
Barney zarzucał jej oszustwo, a ona rozgniewana uderzyła go w głowę wałkiem do ciasta. Ten
okazał się szklany i rozprysnął się na drobne kawałki. Obudziła się z krzykiem, przerażona, a
potem westchnęła z ulgą i roześmiała się z absurdalności snu. Przypomniała sobie jednak
wczorajsze wydarzenie i znowu zapadła w otchłań żalu.
Barneya nie było w domu. Valancy wiedziała o tym, tak jak czasem ludzie wiedzą o
rozmaitych rzeczach - instynktownie. W bawialni panowała przygniatająca cisza. Okazało się,
że stanął stary zegar. Barney zapomniał o nakręceniu, a to mu się nigdy dotąd nie zdarzyło.
Pokój bez tykania był martwy, choć przez witrażowe okno przenikały promienie słońca i
kolorowe blaski tańczyły na ścianach.
Czółno zniknęło, ale Lady Jane stała pod drzewem na stałym lądzie. A więc Barney
wyprawił się do lasu. Pewnie wróci wieczorem, a może pózniej. Musi być bardzo na nią
rozgniewany. Uparte milczenie oznaczało gniew - zimny, głęboki i uzasadniony.
Cóż, wiedziała, co powinna zrobić. Teraz już nie cierpiała tak silnie, ale odrętwienie,
jakie nią owładnęło, gorsze było od bólu. Czuła się tak, jakby coś w niej umarło. Zmusiła się do
zjedzenia śniadania. Automatycznie posprzątała Błękitny Zamek, a potem nałożyła płaszcz i
kapelusz. Zamknęła drzwi, schowała klucz w dziupli starej sosny i popłynęła motorówką do
brzegu. Wybierała się do Deerwood, do doktora Trenta. Musiała dowiedzieć się prawdy.
Doktor Trent patrzył na nią bez wyrazu, usiłując coś sobie przypomnieć. - Panna... hm...
panna...
- Pani Snaith - przedstawiła się Valancy spokojnie. - Gdy przyszłam do pana przed
rokiem, w maju, byłam panną Valancy Stirling. Radziłam się w sprawie dolegliwości serca.
Twarz doktora rozjaśniła się. - Och, naturalnie. Teraz sobie przypominam. Nie moja
wina, że pani nie poznałem. Wyszła pani za mąż i zmieniła się na korzyść. Wcale nie wygląda
pani na chorą. Pamiętam tamten dzień. Wstrząsnęła mną wiadomość o wypadku syna. Lecz
obecnie Ned czuje się doskonale, pani zresztą najwidoczniej także. Powiedziałem przecież, że
nie ma się czym przejmować.
Valancy patrząc na doktora, mówiła powoli. Miała przy tym wrażenie, że ktoś inny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Odnośniki
- Strona startowa
- Gordon Lucy Powrot do Rzymu PowrĂłt do Wiecznego Miasta)
- 0919. Gordon Lucy Bracia Rinucci 02 Bilet do Neapolu
- 866. Gordon Lucy ZarÄczyny w Monte Carlo
- Gordon_Lucy_Z_milosci_do_Emmy
- Gordon Lucy Karnawal w Wenecji
- Montgomery Ink 2 Tempting Boundaries Carrie Ann Ryan
- Montgomery Lucy Maud Dzban Ciotki Becky
- Fielding Liz Imperium rodzinne 08 Diamentowe walentynki
- Franciszek II Rakoczy PamićÂtniki
- Donald_Robyn_ _Letnia_burza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- starereklamy.pev.pl