[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przymocowane do dyszla i do popręgu.
Przygotowania wkrótce miały się ku końcowi. Wóz stał zaprzę\ony w osiem koni, gotowy
do jazdy. Emery podszedł do mnie i rzekł niezwykle powa\nym tonem:
 Czy nikt inny nie mógłby usiąść na kozle? Czy koniecznie ty sam musisz się wystawić na
nieprzyjacielskie kulki?
 Prawdopodobnie niewiele będzie strzelaniny  odparłem  a zresztą, jak wiesz, nie
ka\da kula trafia.
 Jak sądzisz, kiedy będziesz mógł wrócić?
 Myślę, \e wszystko się rozstrzygnie w jakieś cztery godziny. Jeśli z jakiegokolwiek
powodu nie będę mógł wrócić, to przyślę ci przynajmniej gońca.
 Proszę cię o to, Charley! Z największą niecierpliwością będę go wypatrywał.
 Pozwól sobie przypomnieć o Meltonie. Cokolwiek się stanie, nie powinien odzyskać
wolności. Lepiej go zastrzelić, ni\ pozwolić umknąć!
 Bądz spokojny! Dunker nie spuści go z oka. Raczej pozwoli sobie odciąć prawicę, ni\
Meltonowi uciec. O jedno cię proszę, o ile tego nie wezmiesz mi za złe.
 Có\ takiego?
 Nie podrwiwaj głową, stary kochany Charley! Wiesz, \e masz przy sobie ludzi, którzy
wolą sami zajrzeć w oczy śmierci, ni\ tobie na to pozwolić. Czy przyrzekasz mi, co?
Podałem mu rękę i rzekłem:
 Dziękuję ci, Emery, za twoją troskliwość! Bądz pewny, \e nie rzucę się na oślep w
paszczę zagłady. Są jeszcze na świecie i inni ludzie, którzy pragną, abym \ył długo. Pomyśl
sobie, \e mam rodziców, których chciałbym wnet zobaczyć! Powodzenie sprzyja odwa\nemu,
a jeśli będę mógł je osiągnąć szybciej i pewniej dzięki małemu ryzyku, to się przed nim nie
cofnę.
Teraz podeszła do nas tak\e Marta i rzekła:
 Widzę rozmaite przygotowania i ze słówek, tu i ówdzie rzucanych, wnioskuję, \e wa\y
się pan na nowe niebezpieczeństwo. Proszę mi powiedzieć, czy tak jest istotnie!
 Nie jest tak  odparłem.  Udaję się z pani powozem do Aysiny Kanionu; to wszystko.
 Do Aysiny, gdzie rozegra się bitwa! A więc to pogoń za śmiercią?
Jej rozszerzone oczy wpatrywały się we mnie przeciągłym, nieruchomym ze strachu
spojrzeniem.
 Ze śmiercią?  roześmiałem się wesoło  Mówi to pani z obawy, zresztą
nieuzasadnionej. Według wszelkiego prawdopodobieństwa biorę na siebie bezpieczną rolę
parlamentariusza.
 Więc jedz pan z Bogiem! Zostanie tu ktoś, czyje najlepsze \yczenia będą panu
towarzyszyć.
Jeszcze byłem zajęty sporządzaniem batoga ze skręcanego i kilkakrotnie zło\onego lassa,
gdy Jonatan Melton przysłał do mnie z zawiadomieniem, \e musi koniecznie ze mną się
rozmówić. Skoro doń podszedłem i zapytałem, czego pragnie, odezwał się ponuro:
 Widzę, \e pan chce wyruszyć. Czy do walki?
 Tak.
 A czy schował pan pieniądze?
 Po co pan pyta?
 Poniewa\ nie powinien pan wystawiać ich na niebezpieczeństwo!
 Jeśli będę je miał przy sobie, to nie wystawię na ich niebezpieczeństwo.
 A jednak! Powiadam panu, \e nie wrócisz. Idzie pan na spotkanie najpewniejszej śmierci.
Ale jeśli mi pan przyrzeknie, \e mnie puścisz, to cię ocalę, wyjawiając plan Mogollonów.
 Tak! Chce pan zdradzić swoich przyjaciół i sojuszników! Podobne to do pana, ale na nic
się nie zda, gdy\ znam ów plan od dawna.
 Skąd?
 Wie pan, \e podsłuchiwałem narady Mogollonów nad Jasną Skalą, a tak\e onegdaj
wieczorem rozmowę pana z Judytą nad yródłem Góry Wę\owej. Mogollonowie dą\ą do
Mrocznej Doliny, ale my ich po drodze tak okrą\ymy, \e \aden nie będzie mógł się wymknąć.
Za kilka godzin przyślę panu wiadomość o zwycięstwie.
 A więc wsiadaj do powozu, jedz do diabła i pozostań w piekle na wieki wieków!
Odwrócił się ode mnie. Odszedłem. Złorzeczenie z takich ust mogło mi tylko przynieść
błogosławieństwo. Zwrócić mu wolność za wiadomości, które uzyskałem ju\ dawno, co za
śmieszne \ądanie! Batog był skręcony. Mogliśmy wyruszać. Poniewa\ za cię\ko było mi
taszczyć się dwiema strzelbami, przeto zostawiłem niedzwiedziówkę Emery emu.
Przewiesiłem przez ramię sztucer i wdrapałem się na kozioł. Dunker podał mi cugle. Sześciu
forysiów nachyliło się, powóz ruszył z miejsca. Mimo woli nasunęło mi się na myśl, w jakim to
stanie dotrze z nami do Aysiny Kanionu?
Konie cugowe były przyzwyczajone do ciągnienia powozu, ale nie pozostałe rumaki, które
skakały to naprzód, to w bok, tak, \e karoca nie była ciągniona, lecz miotana na trzy strony.
Dopiero, kiedy sześciu czerwonych zaczęło nale\ycie u\ywać cugli i nóg, ruch powozu stał się
mniej niebezpieczny. Poniewa\ jednak droga nasza nie była traktem bitym, a forysie nie umieli
sobie radzić z przeszkodami naturalnymi, przeto jazda nie była wygodna, a nawet chwilami
musiałem skupić całą uwagę, aby nie dopuścić do wywrócenia dyli\ansu.
Oczywiście, przy Emery m zostali Nijorowie, którzy mieli doglądać jeńców nad Cienistym
yródłem. Pozostali wojownicy gęsiego jechali za powozem.
Drogowskazem były nam ślady Mogollonów. Odległość wynosiła trzy godziny jazdy.
Musiałem tak jechać, abyśmy doścignęli Mogollonów niedaleko wąwozu. Nie nale\ało
pokazywać się wcześniej, gdy\ mogliby nas poznać i zwrócić się przeciwko nam. W takim
razie bylibyśmy jak najbardziej zagro\eni. Aby nie natknąć się na nich za wcześnie; wysłałem
na zwiady jezdzca, który miał śledzić ich stra\ tylną i ewentualnie zawiadomić nas o jej
poruszeniach.
Z początku jechaliśmy szybko, aby nadrobić odległość, o którą nas wrogowie wyprzedzili,
potem jednak przeciwieństwa terenu coraz bardziej utrudniały nam drogę. Po niespełna dwóch
godzinach wpadliśmy na naszego wywiadowcę. Zawiadomił nas, \e Mogollonowie jadą mniej
więcej w odległości dziesięciu minut drogi. Trzeba było teraz dotrzymywać im równego kroku.
Na równinie ujrzeliby nas niechybnie, ale tu było pełno gór, dolin i wykrotów, w których
mogliśmy się skrywać.
Po kwadransie wywiadowca przyprowadził do nas Nijorę, którego w drodze spotkał i
zameldował: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • supermarket.pev.pl
  •